czwartek, 30 sierpnia 2012

Fifth


-W naszych żyłach płynie … -zaczęła nie dowierzając Rose.
- Magiczna krew... –dokończył za nią zdezorientowany brat.
-Nie rozumiem… –wydusiła z siebie dziewczyna. Siedziała wciąż wpatrzona w starannie zapisaną stronnicę starej księgi. Drew także nie mógł w tego pojąć. Ich umysły zmąciła fala myśli. Nie docierało do nich to co przed chwilą przeczytali. ‘Krew płynąca w żyłach tego ów rodu jest inna, magiczna.’ To zdanie najbardziej utkwiło im w myślach. Magiczna krew…
-Dobra trzeba zadzwonić do cioci.- ocknął się nagle chłopak i gwałtownie podniósł się z podłogi. Chwycił swój telefon leżący na szafce nocnej i wybrał numer ciotki Sary. Rosalie podniosła się i usiadła na łóżku wlepiając wzrok w brata. Po dwóch sygnałach ciocia odebrała.
-Tak, słucham? –chłopak usłyszał w słuchawce przyjazny głos, którego dawno nie słyszał.
-Cześć ciociu. Tu Drew.- powiedział.
-Oo cześć kochanie! Jak dawno cię nie słyszałam. Głos Ci się zmie…
-Ciociu? –przerwał jej –nie będziesz miała nic przeciwko jeśli do ciebie wpadniemy?- w słuchawce na chwile zapadła cisza.
-Dowiedzieliście się już? –zapytała kobieta.
-Tak. To znaczy nic z tego nie rozumiemy.
-Rozumiem, też przez to przechodziłam. Koniecznie jak najszybciej przyjeżdżajcie.  
-W takim razie zadzwonimy jeszcze gdy załatwimy jakiś transport.  
-Okej. Będę czekać. Pa.
-Cześć. – Drew rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
-To teraz trzeba załatwić kasę. –powiedziała Rose.
-No. Może powiedzmy ojcu że mamy wycieczkę klasową?- zaproponował chłopak.
-Dobry pomysł! To idziemy. –Rosalie energicznie wstała i pociągnęła brata za rękę.
Weszli do salonu. Na jednym z foteli siedział tata wpatrzony w duży telewizor. Megan nie było w pokoju, co było im bardzo na rękę.
-Tato, jest sprawa. –zaczął Drew.
-O. Dobrze że jesteście mam coś dla was. –Powiedział mężczyzna podchodząc do regału. Wyciągnął z niego dwa pliki pieniędzy i wręczył je dzieciom. –To prezent urodzinowy. Ode mnie i Megan.
-Dzięki tato. –powiedzieli oboje równocześnie.
-No to jaka to sprawa?- zapytał John.
-No bo mamy wycieczkę szkolną i chcieliśmy prosić o pieniądze na nią, ale teraz już chyba nie będziesz musiał… -zaczęła Rose, ale ojciec jej przerwał.
-Nie no, nie wygłupiajcie się. To jest wasz prezent, na wasze wydatki. Oczywiście dam wam na tą wycieczkę. Ile?
-1000$ na głowę. – powiedział szybko Drew.  Ojciec wyciągnął ze swojego małego sejfu 2000$ i wręczył je swoim potomkom. –Udanej wycieczki.
-Dzięki. – powiedziała Rose i razem z bratem wrócili na górę. –Wow mamy po 1500$ na głowę. I jeszcze swoje oszczędności. Wiesz, nie jestem materialistką, ale to świetna rzecz mieć bogatego ojca, który jest rozchwytywanym prawnikiem. 
-Racja.- powiedział z uśmiechem. –No to teraz trzeba znaleźć tani lot do Detroit w jak najszybszym czasie.
Dziewczyna kiwnęła głową, wzięła laptopa z biurka brata i weszła na stronę internetową sieci lotniczych. Udało jej się zabukować ostatnie dwa miejsca w samolocie do Detroid, który wylatywał nazajutrz o godzinie 14:25. Mieli więc czas na dojechanie na lotnisko, które znajdowało się najbliższym dużym mieście.  Postanowili nie marnować czasu i zabrać się za pakowanie. Nie mogli przesadzić z bagażem, ponieważ Megan rano mogłaby zacząć coś podejrzewać. Próbowali więc zmieścić się jedynie w tym co zabierają ze sobą do szkoły. Rose spakowała swoje ulubione granatowe i czarne rurki, jeansowe szorty, 3  bluzki z krótkim rękawkiem, 2 bokserki oraz 1 sweterek. Plecak, z którym już dawno nie chodziła na zajęcia ledwo się dopiął, a trzeba było spakować jeszcze kosmetyki, buty oraz kilka niezbędnych rzeczy. Postanowiła więc zabrać również torbę.
Jakoś zdołam przemycić ją przed tą zołzą. –pomyślała.
Drew w tym czasie również wziął się za pakowanie. U niego obyło się bez dodatkowego bagażu. Spakował czarne rurki, 3 koszulki oraz buty. Zmieścił również pastę, szczoteczkę, oraz kilka dupereli takich jak na przykład ładowarka. Przygotował od razu ciuchy na drugi dzień. Wyciągnął z szafy rurki z obniżonym krokiem i dziurami, oraz t-shirt i bejsbolówkę. Wcisnął jeszcze do plecaka koszule w kratę, po czym odstawił pakunek pod biurko. Nagle w pokoju rozległo się ciche pukanie. Nie zdążył się odezwać a drzwi uchyliły się i ujrzał głowę siostry.
-Spakowałeś się? –zapytała z uśmiechem.
-Tak, a ty?
-Ja też. Położę się już spać. Ty też nie siedź długo.
-Jasne.
-No to do jutra.
-Do jutra.
Dziewczyna zamknęła drzwi i udała się do swojego pokoju. Zrezygnowała tego dnia z kolacji, ponieważ nie miała ochoty na kolejną konfrontację z macochą. Zamknęła się w swoim pokoju i rozejrzała się dookoła. Wszystko było w niemalże idealnym porządku, ponieważ nienawidziła bałaganu. Drew nawet czasami nazywał ją ‘pedantką’. Odziedziczyła to po matce, odkąd pamięta mama zawsze dbała o idealny porządek w domu. Wszystko musiało leżeć na swoim miejscu. Megan co prawda sprzątała, jednak u niej nie było widać dużych efektów.
Blondynka przebrała się w piżamę, oraz wyjęła z szafy czarne leginsy, oraz luźną, białą, koszulową tunikę z koronkowym dołem i cieniutkim paseczkiem w talii. Położyła ubrania na krześle i podeszła do lustra wiszącego nad toaletką. Rozplątała warkocza i dokładnie rozczesała włosy. Odłożyła szczotkę na szafeczkę i położyła się do łóżka, nakrywając się kołdrą po czubek nosa, by po chwili odpłynąć w objęcia morfeusza. 

*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Wiiitam! : * Natchnęło mnie dzisiaj żeby kontynuować przygody naszego rodzeństwa. Nie wiem jeszcze czy można nazwać to 'wielkim powrotem',  to zależy tylko i wyłącznie od Was. Jeśli wam się spodobał rozdział i zauważę to w komentarzach to możecie szykować się na kolejne rozdziały, jeśli nie to nadal zostawiam tego bloga w 'spoczynku' ; )  Tak więc to na tyle. Mam nadzieję że nie zawaliłam strasznie sprawy. 
-E.